Chodzi o tzw. myślenie zero-jedynkowe, dychotomiczne, w kategoriach czarno-białych. Przykładem tego rodzaju nastawienia jest sytuacja, gdy po całotygodniowym przestrzeganiu diety i sumiennym wykonywaniu ćwiczeń przychodzi czas weekendowej dyspensy. Uroczystości rodzinne, spotkania ze znajomymi, gorsze samopoczucie, wypad za miasto stają się równoznaczne z odstąpieniem od reguł. A skoro już się ich nie trzymamy, to właściwie wszelkie ograniczenia znikają. Zresztą zasady są po to, by je łamać. Śmieciowe jedzenie, alkohol, objadanie się na noc. Skoro zaś nasze zdrowe odżywianie legło w gruzach, to nie ma też większego sensu równolegle ćwiczyć. Jednak po weekendowym upadku znowu zbieramy siły do walki. Czekamy do poniedziałku, do pierwszego albo innej wybranej okazji, by po raz kolejny „wziąć się za siebie" i „się sponiewierać". Po czasie nie widząc zmian, czujemy frustrację i zniechęcenie. A za rogiem widać już piąteczek. Błędne koło się zamyka. Jak to zmienić? Przestań kawałkować swoje życie na czas znojnych utrapień i upojnego karnawału. Zrezygnuj z maksymalistycznej zasady „wszystko albo nic". To generuje tylko dodatkowe napięcie. Daje motywację na początku i odbiera ją na końcu. Liczy się dążenie do wykonania planu, a nie jego stuprocentowa realizacja. Twój perfekcjonizm musi ustąpić umiejętności docenienia mikrosukcesów. Zapisz, zapamiętaj albo zakomunikuj bliskim o swoim kolejnym, codziennym, małym dokonaniu.
Polega ona na ciągłym obarczaniu innych osób swoimi porażkami. Winne są zawsze okoliczności, warunki, otoczenie. Na sytuację, w której się znajdujesz, oddziałują zawsze czynniki zewnętrzne nigdy zaś Ty. W praktyce wygląda to tak, że cokolwiek chcesz zrobić, nie jest to z jakiś względów możliwe do wykonania. Kiepska pogoda, drogi sprzęt sportowy, spojrzenia na siłowni, brak czasu na gotowanie zdrowych posiłków, dziecko, przez które w domu muszą być słodycze. Nic od ciebie właściwie nie zależy. Inni może i korzystają z wolności, ale Ty nie masz na nic wpływu. A może jednak coś zależy od Ciebie? Może nie do końca Twoje życie jest sterowane z zewnątrz? Skup się na tym. Po prostu nie ulegaj.
Często decyzja o schudnięciu opiera się na zewnętrznej motywacji. Stoi za nią myślenie typu: muszę schudnąć, by dobrze wyglądać na zdjęciach; muszę, bo lekarz mi kazał; muszę, bo w pracy wszyscy są młodzi, szczupli i wysportowani; muszę, bo nie mieszczę się w ulubione ciuchy; muszę, bo dziecko zaczęło dostrzegać moją nadwagę. Do czego to prowadzi? Do buntu. Brak ekspresowych efektów w chudnięciu szybko skłoni Cię do uznania, że lekarze się nie znają; ludzi z pracy masz w nosie; stare ciuchy trzeba utylizować; a publikowanie zdjęć na Instagramie jest zajęciem mało rozwijającym. To naturalne, bo kto lubi coś „musieć". Gdy tylko słyszymy słowo „musisz", nawet jeśli wypowiada je nasz głos wewnętrzny, reagujemy oporem. To zjawisko nosi nazwę reaktancji. Nagle okazuje się, że to, czego nam się zakazuje, staje się bardzo atrakcyjne. Jednocześnie pojawia się niechęć wobec źródła ograniczeń oraz motywacja do przywrócenia stanu wolności. Ludzie różnią się tolerancją na odebranie im możliwości i swobody. W skrajnych przypadkach są w stanie rezygnować z własnego dobra (obniżenie wagi, zdrowie, lepsze samopoczucie) po to, aby przywrócić sobie możliwość wyboru. Co można w takim razie zrobić? Zamiast zwracać uwagę na innych, skup się na sobie. Odpowiedz sobie na pytanie, dlaczego chcesz zmienić swój styl życia. Określ czego oczekujesz od siebie i co jest dla Ciebie najważniejsze.