Wbrew potocznym wyobrażeniom w starożytnej Grecji o czystość dbano w dość specyficzny sposób. Do powszechnego zwyczaju należało wieczorne szorowanie ciała otrębami, popiołem lub pumeksem. W popularnych łaźniach myto się przy użyciu zimnej wody, by spłukać pot, pył i oliwę, którą się zwyczajowo namaszczano. Wierzono bowiem, że ciepła woda rozhartowuje organizm i przyczynia się do jego osłabienia. Jedynie mieszkańcy miasta Sybaris, czyli Sybaryci, znani byli z zażywania gorących kąpieli w łaźniach parowych, czym bulwersowali sobie współczesnych. Z łaźni i term chętnie korzystali też Rzymianie, choć wydaje się, że raczej ze względów towarzyskich i rozrywkowych (obejmujących możliwość skorzystania z usług seksualnych) aniżeli stricte zdrowotnych. Starożytne spa – za czasów cesarza Nerona, Tytusa czy Dioklecjana – mogły pomieścić do półtora tysiąca amatorów kąpieli, oferując jednocześnie możliwość korzystania z sal gimnastycznych, boisk, ogrodów, bibliotek i jadłodajni.
Stałym elementem miejskiego życia było korzystanie z łaźni, gdzie nie tylko opłukiwano ciało gorącą wodą, ale i korzystano z ługu, a później mydła, w celu oczyszczenia. W XIV wieku znaczący popyt na mydło czyni z tzw. mydlarzy i mydelników część miejskiej elity. Zresztą do kąpieli używano nie tylko mydła, ale także kombinacji ziół i olejków. W tym celu wykorzystywano rumianek, koper włoski, a nawet brzeczkę piwną. Średniowieczni mieszczanie kąpali się chętnie i regularnie, a to dlatego, że ablucjom towarzyszył zazwyczaj bogaty program rozrywkowy w postaci gry w kości, szachy i karty, a także bezpruderyjnych spotkań towarzyskich w mieszanym gronie. Odwiedzanie publicznych łaźni należało więc do uznanych form spędzania czasu wolnego. Sfinansowanie wizyty w łaźni często stanowiło rodzaj premii lub napiwku dla pracownika, podwykonawcy czy służącego. W odruchu dobroczynności bogaci mieszczanie z XV wieku sponsorowali kąpiele miejskiej biedoty. Jednak do łaźni nie wpuszczano wszystkich. Z tego przywileju wyłączano bowiem włóczęgów, prostytutki i trędowatych. Średniowieczna ikonografia pokazuje, że z dobrodziejstw kąpieli korzystali nie tylko mieszczanie, ale i przedstawiciele stanu rycerskiego oraz arystokracji. Angielski władca Jan Bez Ziemi w podróże zwykł zabierać ze sobą drewnianą balię i przeszkolonego sługę, który sprawował pieczę wyłącznie nad królewskimi kąpielami. Podobne upodobania przejawiał król Władysław Jagiełło, który oczekiwał kąpieli, gdziekolwiek się pojawił. Co ciekawe, do dzisiejszych czasów dotrwały rachunki za naprawy i rozbudowy łaźni, z których korzystał. Na europejskich dworach, wśród rycerstwa i dworzan kąpiel stanowiła jedną z głównych atrakcji organizowanych przyjęć. Często więc gromadnie biesiadowano w trakcie kąpieli. Z uwagi na swobodę obyczajową i powszechną nagość łaźnie miejskie stały się obiektem zmasowanej krytyki ze strony Kościoła. Zaczęto potępiać odwiedzanie tego rodzaju przybytków, a profesję łaziebnego odsądzać od czci i wiary. Co więcej, Kościół w owym czasie dystansuje się wobec „przesadnej" dbałości o higienę. W oficjalnym nauczaniu często pojawia się pogląd św. Hieronima mówiący, że „ten kogo chrzest oczyścił, nie musi się kąpać raz drugi". Przyziemne sprawy związane z ciałem i jego wyglądem, jak przekonywano, nie powinny odciągać chrześcijanina od spraw duchowych. Stąd pojawiający się tu i ówdzie kościelny zakaz zażywania kąpieli w niedziele i święta. Wstrzemięźliwy stosunek do higieny miał w zamierzeniu wymiar ascetyczny. Nie przywiązując wielkiej wagi do swej cielesności, chrześcijanin mógł zbliżyć się do ewangelicznego ideału. Dlatego święci mężowie drastycznie ograniczali zabiegi higieniczne, tak jak choćby św. Fintan z Clonenagh, który przez 24 lata kąpał się tylko raz do roku, albo księżna Jadwiga, żona Henryka Brodatego, która myła twarz zużytymi przez zakonnice ręcznikami poprzez ich nałożenie na usta i oczy. Podobną ascezą wykazywała się żona Bolesława Wstydliwego, Kinga. Jak podają źródła, nigdy nie zażyła ona kąpieli w kadzi czy łaźni, obmywając twarz jedynie przy okazji komunii lub od święta. Z kolei książę wielkopolski Przemysław I w ramach pobożnego umartwiania przez ostatnie cztery lata życia nie kąpał się wcale. Epoka łaźni miejskich dobiegła końca wraz ze zmierzchem średniowiecza. Gorące kąpiele uznano za przyczynę ekspansji epidemii dżumy i kiły. Powszechnie panował pogląd, że zaraźliwe powietrze wślizguje się do ciała przez otwarte pod wpływem ciepłej wody pory. Ówcześni moraliści przekonywali, że kąpiele osłabiają organizm, głowa wypełnia się waporami, a rozluźnione nerwy i wiązadła tracą bezpowrotnie swe właściwości.
Upowszechnia się zwyczaj przykrywania woni niemytego ciała perfumami. Ludwik XIV stroniący na co dzień od kąpieli preferuje nacieranie ciała wodą toaletową. Zwyczaj ten upowszechnia się następnie wśród dworzan. Jeśli ktoś jest wyjątkowo zdeterminowanym amatorem kąpania, doradza się mu skorzystanie z metody sir Francisa Bacona. Zgodnie z nią w celu ograniczenia wnikania waporów i innych miazmatów do organizmu należało ciało naoliwić i nabalsamować. Po kąpieli ciało owijano nawoskowanym suknem, impregnowanym substancjami zamykającymi pory i hartującymi na powrót ciało „rozmiękczone" i „osłabione" działaniem wody. W tym ochronnym kokonie wypadało spędzić następną dobę. Po jego zdjęciu ciało delikwenta nacierano oliwą, szafranem i solą. We francuskich poradnikach z doby renesansu znajdujemy jednak ogólną przestrogę przed kąpielami. Jeśli już myć, to tylko ręce, twarz, ostatecznie głowę i włosy. Te ostatnie traktowano równie często co wodą, otrębami lub pudrem. W następnych stuleciach paradoksalnie kwestia wyglądu nie traci, ale zyskuje na znaczeniu, przy jednoczesnym, całkowitym niemal pominięciu podstawowych zasad higieny. Kąpiele zastąpiła zmiana bielizny. Fetor niemytego ciała neutralizowano perfumami. Pchły gnieżdżące się we włosach i perukach tolerowano, uważając, że wydostają się z wnętrza organizmu wskutek tzw. humorów. Wszom natomiast przypisywano zdolność wchłaniania „zepsutej krwi". Wstrzemięźliwości w sprawach higienicznych hołdują koronowane głowy. Angielska królowa Elżbieta I kąpie się raz w miesiącu, jej syn Jakub I Stuart nie ma w zwyczaju myć się w ogóle, podobnie władający Francją Henryk IV, słynący ze szczególnego odoru jaki roztacza. Jego następca Ludwik XIII, który pierwszej w życiu kąpieli zażył w wieku lat siedmiu, zwykł przekonywać, że to po ojcu odziedziczył zdolność wydzielania smrodu na niebywałą skalę. O ile w XVII-wiecznej Francji regularna kąpiel należała do rzadkości i była traktowana jako poważne zagrożenie dla zdrowia, w krajach niemieckojęzycznych, a także w Polsce, zachował się zwyczaj mycia, podobnie jak praktyka korzystania z łaźni publicznych. Dla przybyszów odwiedzających Rzeczpospolitą w czasach panowania dynastii Wazów prawdziwym szokiem okazywała się informacja o zwyczaju kąpania niemowląt dwa razy dziennie i samodzielnej, codziennej toalecie starszych dzieci. Jednak w drugiej połowie XVII wieku w Anglii następują zmiany stanowiące zapowiedź nowego podejścia do kwestii higienicznych. Wśród warstw wyższych upowszechnia się moda na toalety umieszczone wewnątrz budynku, co odtąd stanowi synonim luksusu. Pokoje kąpielowe wyposaża się w ustępy i bidety. Brak higieny zaczyna arystokratów razić i powodować nieskrywaną niechęć do brudasów. Do łask wracają łaźnie publiczne. Pod koniec XVIII wieku naturalność, świeżość i czystość stają się wartościami, którym pragną hołdować elity.
Cesarz Napoleon znany jest ze swojego zamiłowania do długich kąpieli oraz kolekcji wytwornych bidetów. W 1830 roku austriacki pionier hydroterapii Vincenz Prießnitz uruchamia zakład uzdrowiskowy. W jego przekonaniu za rozwój chorób wewnętrznych odpowiadają przede wszystkim „złe soki" w organach, które należy z ciała usunąć. W tym celu wykorzystuje zimną wodę i zimne okłady, dietę opartą na wodzie, mleku i zimnych niedoprawionych potrawach oraz gimnastykę i spacery. Jako zwolennik hartowania ciała lodowatą wodą konstruuje pierwszy prysznic własnego projektu, który jest niczym innym jak umieszczoną na wolnym powietrzu rynną, z której płynąca ze źródła woda spada na głowy kuracjuszy. W swej praktyce leczniczej Prießnitz korzysta również z wód leczniczych, lewatyw, kąpieli i sauny. Z wolna zmienia się stan wiedzy odnośnie higieny i zdrowia. Coraz częściej podważa się koncepcje niebezpiecznych dla zdrowia „miazmatów" dostających się do organizmu podczas kąpieli. Warunki życia i panujące obyczaje dotyczące higieny nadal jednak dalekie są od dzisiejszych standardów. Dokonujący się postęp cywilizacyjny nie tylko zaowocował przemianami technologicznymi, gospodarczymi i politycznymi, ale także w znacznej mierze był przyczyną pojawienia się nieznanych dotąd problemów społecznych. Urbanizacja i masowe ubóstwo po raz pierwszy w historii doprowadziły do upowszechnienia się chorób spowodowanych niewłaściwym odżywianiem, przeludnieniem i nędzą. Dotyczyło to ziem polskich, gdzie zacofaniu ekonomicznemu, niedostatkowi żywności, towarzyszyły wszechobecna bieda, brud i choroby zakaźne. W zapadłych zakątkach Polesia mycie nadal polegało na rozcieraniu po twarzy wody, wypryskiwanej z ust na podstawione dłonie. Szyja oraz inne części ciała u dorosłych z reguły nigdy nie były myte, wyjąwszy stopy, które latem przy chodzeniu boso po chlewach i stajniach zbytnio się zanieczyszczały. Do najpopularniejszych środków czystości należał ług – gęsta mieszanina popiołu i gorącej wody. Mydła używano nieczęsto, uznając je za przedmiot zbytku. Ubrania zmieniano rzadko, co sprzyjało rozwojowi robactwa, zachorowaniom na świerzb, malarię czy dur brzuszny. Sytuację pogarszał dodatkowo analfabetyzm, zacofanie, a także ślepa wiara w przesądy i zabobony. Znakiem rozpoznawczym poziomu higieny ludności wiejskiej był kołtun, czyli plątanina nieczesanych i tłustych włosów, uważany za siedlisko złych mocy. W powszechnym mniemaniu nie należało go usuwać, a jedynie czekać, aż sam odpadnie. Szczególnie zdeterminowani mogli skorzystać z pomocy znachora lub guślarza, którzy w ramach magicznej ceremonii dokonywali jego odcięcia. Chętnych do zachowania kołtuna jednak nie brakowało, ponieważ wierzono, że stanowi skuteczny środek ochronny przed chorobami oczu i nieszczęściami. Jeszcze na początku XX wieku mycie głowy nie należało do zjawisk masowych. Popularne natomiast było nabłyszczanie, pomadowanie i pudrowanie włosów.
Problem brudu i warunków sanitarnych zaczęto szeroko omawiać na łamach polskich czasopism, gazet, poradników i książek popularnonaukowych. Coraz częściej zaleca się zatem częste mycie rąk, głowy i nóg, wietrzenie mieszkań, pranie ubrań i bielizny. Specjaliści postulują zorganizowanie w każdym domu specjalnego pomieszczenia do kąpieli z przeznaczoną do tego celu wanną lub dużych rozmiarów cynową misą. Niebagatelną rolę w popularyzacji wiedzy na temat higieny odegrała Lucyna Ćwierczakiewiczowa, ówczesny autorytet w kwestiach kulinarnych. W publikowanych przez siebie kalendarzach i poradnikach poświęca ona wiele miejsca sprawom higieny, zdrowego odżywiania, ubioru i pielęgnacji. Powołuje się przy tym na opinie znanych higienistów i lekarzy, tłumaczy artykuły zachodnioeuropejskich ekspertów, dzieli się własnymi obserwacjami. Do walki z brudem i bałaganem zagrzewa głównie kobiety, które obsadza w roli strażniczek czystości i ładu gospodarstwa domowego. To do ich zadań zalicza częste sprzątanie, wietrzenie, pranie, czyszczenie używanych na co dzień sztućców i zastawy. Za jej sprawą w społeczeństwie stopniowo upowszechnia się przekonanie o konieczności codziennego stosowania detergentów i środków czyszczących z mydłem na czele. W jej poradach wielokrotnie pojawiają się zalecenia dotyczące mycia włosów, twarzy i rąk, a także właściwego czyszczenia zębów. Zachęta do regularnego mycia jamy ustnej stanowiła w owym czasie akt rewolucyjny. Dbałość o stan uzębienia ograniczała się dotąd do sporadycznego przepłukania ust i usunięcia nagromadzonych pozostałości żywieniowych.
W masowej sprzedaży pojawia się mydło, pudry, kremy, ziołowe maseczki. Także w poradnikach Ćwierczakiewiczowej publikowane są sprawdzone przepisy na różane perfumy, ryżowe pudry do twarzy i kremy dla skóry wrażliwej. Nie zmienia to faktu, że stan służby zdrowia w tym czasie z dzisiejszego punktu widzenia jest dramatyczny. Podstawowy problem stanowi brak wykwalifikowanej służby medycznej i panujące w szpitalach katastrofalne warunki sanitarne. Wszędobylski brud, zaduch, ubóstwo sprzyjają rozpowszechnianiu się odry, cholery, suchot. Brak witamin w diecie powoduje masowe występowanie pelagry i krzywicy. Korzystając z porad ówczesnych autorytetów medycznych Ćwierczakiewiczowa wyjaśnia pochodzenie rozmaitych schorzeń i chorób, wskazuje odpowiednie środki zaradcze, piętnuje nie- właściwą dietę (w tym picie alkoholu i palenie tytoniu), propaguje zdrową i pełnowartościową kuchnię, picie wody, ruch na świeżym powietrzu, gimnastykę oraz wizyty w uzdrowiskach – Krynicy, Nałęczowie, Szczawnicy i Zakopanem. Tym samym wyprzedza swoją epokę, promując zdrową dietę, ruch i ćwiczenia fizyczne.