Cały czas jesteśmy informowani o tym, który to egzotyczny produkt aktualnie obsadzany jest w roli zbawcy ludzkości i nowej superbroni w walce z chorobami cywilizacyjnymi.
Zaintrygowani wiadomościami na temat ich cudownych i uzdrawiających właściwości, z jednoczesnym poczuciem winy wynikającym z przekonania o latach zaniedbań (wszak do tej pory żyliśmy w zupełnej nieświadomości ich istnienia), staramy się za wszelką cenę włączyć je do naszej diety. Nie jest to oczywiście niczym nagannym. Jeśli wnikliwiej przyjrzymy się czynnikom odpowiedzialnym za stan naszego zdrowia, szybko dojdziemy do wniosku, że za większość zagrażających nam dolegliwości odpowiadają: zła dieta, zanieczyszczenie powietrza i wody, stres, brak ruchu.
Ocenia się, że 90 proc. chorób znanych człowiekowi spowodowanych jest przez nieodpowiednią dietę. Dodatkowo przez ostatnie trzy dekady Polacy prezentowali dość beztroskie podejście do kwestii żywienia. Zachłyśnięci zachodzącymi zmianami chętnie i bez zahamowań korzystaliśmy z zalewu tanią, przetworzoną żywnością i śmieciowym jedzeniem typu fast food, rezygnując z tradycyjnych posiłków i zapominając o rodzimych produktach w tym warzywach i owocach. Obecnie mamy do czynienia ze wzrostem świadomości konsumentów, której towarzyszy zainteresowanie produktami mogącymi zaoferować nam cenne składniki. Stąd zapotrzebowanie na superfoods – super żywność, która pozwala skutecznie i szybko uzupełnić niedobory, oczyszcza organizm z toksyn, podwyższa sprawność myślenia magicznego. Czytając o przebogatym składzie super żywności w postaci antyoksydantów, witamin, minerałów, protein, dochodzimy do wniosku, że możemy wpływać na kondycję i wydolność organizmu niemalże z dnia na dzień, po „zażyciu" szotów z imbiru i kurkumy. Oczekujemy szybkich, natychmiastowych rezultatów, zapominając, że pozytywny efekt może przynieść jedynie regularne jedzenie zdrowych produktów. Nie znaczy to, że produkty zaliczane do tzw. super żywności są bezwartościowe. Pokaźna liczba badań potwierdza ich korzystne oddziaływanie. Jednak ich popularność rozwija się kosztem rodzimych produktów, które z uwagi na zawartość dobroczynnych związków nie ustępują tym egzotycznym. Warto też pamiętać, że te ostatnie, by trafić na nasz stół muszą pokonać często tysiące kilometrów. Jeśli więc posiadają większą ilość składników odżywczych w chwili zbioru, to w momencie konsumpcji ich liczba jest już uszczuplona. Tak jest w przypadku zdobywających coraz większą popularność jagód goji. Zanim pojawią się w Polsce muszą przebyć drogę z Mongolii i Tybetu. Te jasnoczerwone, słodko-kwaśne owoce stanowią świetne źródło antyoksydantów, witaminy C, witamin z grupy B, selenu, cynku, żelaza, potasu. Jak możemy się dowiedzieć, jagody te okazują się pomocne w regeneracji wątroby i nerek. Wykorzystuje się je w leczeniu niepłodności. Najwięcej składników zachowują w stanie surowym, a do Polski trafiają po obróbce termicznej. Rodzi się zatem pytanie, czy nie mamy pod ręką ich polskiego odpowiednika? Kilkukrotnie tańszego i łatwiej dostępnego? Oczywiście tak. Jest nim rosnąca w Polsce żurawina. Jej niewielkie, czerwone owoce posiadają udokumentowane w badaniach właściwości lecznicze. Żurawina wykazuje silne działanie antybakteryjne i antygrzybiczne. Dzięki temu oferuje skuteczną pomoc w walce z chorobami układu moczowego, pokarmowego i stanami zapalnymi dziąseł. Ściślej mówiąc, zawarte w jej owocach proantocyjanidyny nie niszczą bakterii, lecz skutecznie neutralizują, zapobiegając ich przyleganiu do ścianek organów takich jak pęcherz, wątroba żołądek, dziąsła. To wystarczy. W ten sposób eliminacji ulegają np. bakterie Heliobacter pylori odpowiedzialne za chorobę wrzodową żołądka. Zresztą medycyna ludowa od dawna zalecała stosowanie żurawiny w przeziębieniach, anginie, schorzeniach reumatycznych, na problemy z pęcherzem, w przypadku osłabienia pracy żołądka, jelit i trzustki, a także na awitaminozę i przemęczenie.
Problem ten dotyczy zwłaszcza kobiet, którym przypadłość ta zdarza się średnio 8 razy częściej niż mężczyznom. Jak pokazują badania niemal 30 proc. kobiet doświadcza w swoim życiu zapalenia pęcherza moczowego. Są one wywoływane przez bakterie Escherichia coli (E. coli), które osadzają się w drogach moczowych, powodując stany zapalne. Jak już wspomniano, żurawina zmniejsza przyczepność bakterii E. coli do ścianek dróg moczowych i jednocześnie ich ilość w moczu. Żurawina pomaga również panom cierpiącym na przerost prostaty, którzy miewają problemy z całkowitym opróżnieniem pęcherza, co często staje się przyczyną infekcji. Sok z żurawiny, jak również świeże i suszone owoce warto umieścić w diecie nie tylko z powodów leczniczych, ale i profilaktycznych. Żurawina, podobnie jak owoce goji, to prawdziwa kopalnia przeciwutleniaczy. Zawiera witaminę C, beta-karoten, polifenole i flawonoidy. Dzięki nim możemy przeciwdziałać i zapobiegać chorobom serca, obniżyć poziom złego cholesterolu i podnieść tego dobrego. Żurawina zapobiega bowiem utlenianiu się cholesterolu, co zmniejsza ryzyko arteriosklerozy i zapychania się naczyń krwionośnych. Związki zawarte w żurawinie powstrzymują tworzenie się zakrzepów i mają korzystny wpływ na rozszerzenie się naczyń krwionośnych. Podobnie żurawina wykazuje zdolność ochrony komórek mózgowych przed uszkodzeniami, które zdarzają się podczas wylewu lub zakrzepu. Najwięcej zdrowotnych korzyści przyniesie nam w formie surowej lub soku wyciskanego na zimno bez dodatku cukru. W okresie gdy nie jest dostępna, możemy posiłkować się tą kupioną w sezonie i zamrożoną do późniejszej konsumpcji. Szczelnie zapakowana może być przechowywana w lodówce nawet 3 miesiące. Suszone żurawiny zachowują swoje właściwości przez kilka lat. Jej owoce dobrze znoszą też wysokie temperatury, dlatego gotowanie nie niszczy zawartych w niej związków bakteriobójczych. Jeśli dla kogoś cierpki smak żurawiny okazuje się za trudny, można łączyć ją z innymi owocami w postaci koktajlu. Suszone owoce śmiało możemy dodawać do porannej owsianki, wypieków i sałatek.