Mniej rzeczy oznacza więcej szczęścia. Tak przynajmniej twierdzi Fumio Sasaki, autor książki pt. „Pożegnanie z nadmiarem: minimalizm japoński". Jak przekonuje wiara w możliwość czerpania szczęścia z gromadzenia coraz większej ilości przedmiotów jest tak naprawdę złudna i szkodliwa. Ciągle atakowani reklamami ulegamy zakupowej gorączce. W efekcie zagracamy nasze domy i umysły. Zamiast odnaleźć wewnętrzny spokój, tracimy czas na ciągłe poszukiwanie czegoś nowego i nieustanne porównywanie się z innymi. Rzeczy, które kupujemy, dają nam natychmiastową, ale ulotną satysfakcję, w efekcie wciąż odczuwamy niedosyt i brak, co pogłębia frustrację. By to zmienić Sasaki sam pozbył się większości posiadanych rzeczy. Ta radykalna zmiana podejścia do życia i posiadania jest, jego zdaniem, kluczem do szczęścia. Szczęścia, którego należy poszukać w sobie a nie w otaczających nas przedmiotach. Jak zauważa myślenie utożsamiające szczęście z posiadaniem jest chorobą XXI wieku. Dlatego promuje ideę minimalizmu. Idee Sasakiego wydają się dziś trafiać na podatny grunt. Coraz częściej myślimy w kategoriach ochrony środowiska i zrównoważonego rozwoju.
Nowe badania przeprowadzone wśród młodych konsumentów sugerują, że zielona konsumpcja cale nie jest lepsza od tej tradycyjnej. Aby zrozumieć, w jaki sposób wybory konsumenckie wpływają na nasze poczucie szczęścia, amerykańscy naukowcy postanowili przebadać w jaki sposób na nasze samopoczucie mogą wpływać konsumpcja w wersji „eko" z jednej strony i polegające na ograniczeniu zakupów praktyki w stylu „zero waste" z drugiej. W pierwszym przypadku chodziło więc o „zieloną konsumpcją", która polega z grubsza na kupowaniu mniej szkodliwych dla środowiska produktów ekologicznych. W drugim zaś o ograniczenie konsumpcji w ogóle np. poprzez naprawę i ponowne wykorzystanie dostępnych rzeczy zamiast nabywania nowych. O wzięcie udziału w badaniu poproszono studentów. Następnie powtórzono je dwukrotnie po 3 i 5 latach. W każdej z ankiet badani odpowiadali na pytania mierzące poziom materializmu, częstotliwość uczestnictwa w wybranych praktykach, zakupów ekologicznych produktów oraz zachowań związanych z ograniczeniem wszelkiej konsumpcji. Towarzyszył im pomiar poziomu satysfakcji z życia, samozadowolenia, poczucia bezpieczeństwa finansowego.
Jak można było się spodziewać, wyniki dowiodły, że im wyższy poziom materializmu, tym rzadsze próby ograniczania konsumpcji
Nie dotyczy to jednak konsumpcji w wersji ekologicznej. Innymi słowy oznacza to, że konsumenci w wersji eko, nadal mogą hołdować orientacji materialistycznej związanej z chęcią nabywania nowych rzeczy. Badacze nazwali ją „eko-materializmem" czyli nabywaniem coraz to nowych dóbr, tyle tylko że w zmienionej, „zielonej" wersji. Na tym jednak nie koniec. Eksperyment wykazał również wyższe zadowolenie z życia wśród osób, które konsumowały mniej, niż u tych, które starały się być bardziej „eko", kupując wybrane produkty. Oznacza to, że minimalizacja poziomu konsumpcji może oddziaływać pozytywnie na nasze samopoczucie i obniżać poziom stresu, w przeciwieństwie do do bardziej świadomych form konsumpcji, które nie wywierają pod tym względem większego wpływu. Należy jednak zauważyć, że dane zebrane z badań nie ukazują związków przyczynowo-skutkowych a jedynie korelacje. Materialiści mogą być mniej szczęśliwi z innych powodów. Z kolei badani, którzy wykazywali najwyższy poziom zadowolenia z życia mogli mieć ku temu inne powody aniżeli ograniczenie konsumpcji. Dziś już wiemy, że zmiana naszych nawyków konsumenckich nie zahamuje katastrofy klimatycznej. Za 71 proc. światowej emisji dwutlenku węgla (CO2) odpowiedzialne jest około 100 największych firm z branży transportowej, energetycznej, motoryzacyjnej i spożywczej. Jednostkowe, indywidualne działania mające na celu ograniczenie np. zużycia wody albo rezygnację z plastikowych opakowań nie uratują planety. Jednak, jak wykazują badania, nasze codzienne wybory dotyczące konsumpcji mogą mieć inny, bardziej osobisty i pozytywny skutek.