Zbyt wiele kalorii. By prawidłowo funkcjonować przeciętny człowiek potrzebuje 2100–2500 kcal. Zapotrzebowanie to rośnie, gdy pracujemy fizycznie lub uprawiamy sport wyczynowy. Mimo to większość z nas znacznie przekracza limit dostarczanej organizmowi energii. Jej nadmiar jest magazynowany w organizmie w postaci tkanki tłuszczowej, obciążając przy tym cały układ trawienny oraz wydalniczy i prowadząc do tzw. chorób cywilizacyjnych. Obfitych posiłków z reguły nie równoważymy ruchem i wysiłkiem fizycznym, czego rezultaty łatwo zaobserwować.
Za dużo białka. W trakcie spalania białka w organizmie wytwarzają się kwasy: siarkowy, fosforowy i oksyproteinowy. To tzw. niedopałki białkowe powstające wtedy, gdy dostarczamy sobie zbyt wiele białka zwierzęcego. Pierwszym filtrem oczyszczającym jest wątroba, a jeśli ona nie potrafi ich zatrzymać lub zobojętnić toksyn, zaczynają się one gromadzić w jelicie grubym, potem przenikać do krwiobiegu, zatruwając kolejno serce, stawy i nerki. W ten sposób powstaje cały łańcuch schorzeń określanych jako choroby przemiany materii. Te toksyczne związki zakwaszają organizm, który się broni, wytwarzając związki neutralizujące, ale do czasu. W tradycyjnej kuchni polskiej przywrócenie w organizmie równowagi kwasowo-zasadowej nadwątlonej po podaniu produktów mięsnych zapewniały kiszona kapusta, biały barszcz zakwaszany na mące razowej, barszcz z kiszonych czerwonych buraków, a także kwas chlebowy. Dziś mało kto, o nich pamięta.
Niewiele warzyw. Dietetycy z uporem powtarzają, że warzywa oraz owoce, surowe i gotowane powinny stanowić około 60 proc. codziennej porcji jedzenia, co zapewnia właściwą równowagę kwasowo-zasadową i funkcjonowanie organizmu. Cenniejsze dla organizmu są warzywa surowe, bo podczas gotowania 30–60 proc. zawartych w roślinie biopierwiastków przechodzi do odwarów, które niejednokrotnie wylewamy do zlewu. Niewystarczająca obecność warzyw i owoców w diecie może przekładać się na niedobór błonnika. Jest on nam potrzebny ponieważ zapobiega zaleganiu i gniciu pokarmu w jelitach, przyspiesza wypróżnianie, co z kolei przeciwdziała powstawaniu nowotworów jelita grubego i odbytu. Błonnik absorbuje na całej swej powierzchni cholesterol, działając przeciwmiażdżycowo. Oprócz warzyw oraz owoców, bogatym źródłem błonnika są: pieczywo razowe, otręby pszenne i owsiane, rośliny strączkowe. Dzienna porcja błonnika powinna wynosić 20–30 g.
Za dużo cukru. Węglowodany, czyli cukry stanowią podstawowy materiał energetyczny organizmu, aż 50 proc. energii pochodzi z ich spalania. Jednak nadmiar prowadzi w prosty sposób do tycia. Nadmiar cukrów organizm magazynuje w postaci glikogenu w wątrobie oraz mięśniach, by sięgnąć po te rezerwy w razie potrzeby. Gdy jednak jego zapas jest wystarczający, każda następna porcja cukrów zostaje przetransportowana do głębokich zapasów organizmu, czyli do tkanki tłuszczowej. Zgodnie z aktualnymi zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia cukier dodany powinien stanowić nie więcej niż 10 proc. całodziennej energii z diety. Dla dorosłej osoby o średnim zapotrzebowaniu energetycznym rzędu 2000 kcal, jest to około 50 gramów cukru, czyli 10 łyżeczek. W przypadku dzieci – 5 łyżeczek, przy czym dzieci poniżej 2. roku życia nie powinny w ogóle spożywać produktów z cukrem dodanym. Dietetycy są jednak zdania, że najkorzystniej dla naszego zdrowia byłoby, gdyby stanowił on poniżej 5 proc. całodziennej energii, którą czerpiemy z diety. Z danych zebranych przez Główny Urząd Statystyczny wynika, że w Polsce spożycie cukru w przeliczeniu na mieszkańca wynosi obecnie 42,3 kg rocznie. Oznacza to, że dzień w dzień spożywamy średnio 23 łyżeczki cukru. Badanie przeprowadzone na zlecenie Narodowego Funduszu Zdrowia wykazało, że w latach 2008–2017 konsumpcja cukru w Polsce wzrosła o 6,1 kg na głowę.
Zbyt mało wody. Nasze ciało w ponad 60 proc. zbudowane jest z wody. Występuje ona we wszystkich organach, choć w zróżnicowanych ilościach. Brak płynów sprawia, że organy te zaczynają gorzej funkcjonować. Woda odpowiada za regulację ciepłoty ciała, a także pełni podstawową funkcję w procesach trawienia. By spalić 1 kalorię organizm potrzebuje 1 ml wody i to niezależnie od pory roku. Jeśli więc sięgamy po potrawy bardziej sycące i zjadamy dziennie 2000–2500 kcal, powinniśmy wypić 2 litry płynów. Co więcej, niedobór wody w diecie odbija się na naszym wyglądzie. W wyniku czego skóra staje się szara, łuszcząca się i matowa. Brak odpowiedniego nawodnienia organizmu to także kłopoty ze spaniem, bóle głowy, rozdrażnienie. Jeśli pijemy tylko wtedy, gdy chce się nam pić, zaspokajamy zapotrzebowanie organizmu tylko w 60 proc. By efektywnie nawodnić tkanki potrzebujemy dużo więcej, czyli 1,5–2 litry płynów dziennie. Najbardziej wskazane są wody mineralne, bogate w magnez, wapń, herbatki ziołowe lub świeże soki. Najlepiej przyswajalnej wody dostarczymy organizmowi, spożywając warzywa i owoce.
Za mało wiedzy. Z badań wynika, że najważniejszymi informacjami decydującymi o zakupie produktu są dla nas: marka, smak, ogólna atrakcyjność wizualna oraz komunikacja marketingowa. Jeżeli już czytamy informacje umieszczone na opakowaniu, to w pierwszej kolejności zwracamy uwagę na datę ważności, gramaturę, a dopiero potem na skład. Co gorsza, nawet ci konsumenci, którzy wykazują większe zainteresowanie składem kupowanej żywności, wciąż miewają problemy z rozumieniem treści umieszczanych na etykietach. Z reguły nie potrafimy prawidłowo interpretować informacji dotyczącej wartości odżywczej produktu oraz przełożyć jej na swój sposób żywienia. W rezultacie kupujący powielają utrwalone nawyki, sięgając wciąż po te same produkty i nie zwracając uwagi na ich wartość odżywczą.
Zbyt pośpiesznie. Tempo codziennego życia sprawia, że często przegryzamy coś w biegu. Zapominamy jednak, że pierwszy etap procesu trawienia rozpoczyna się już w ustach, kiedy podczas dokładnego żucia pokarmu wydzielają się enzymy. W ten sposób do przełyku oraz żołądka trafia pokarm już częściowo przetrawiony. Unikamy w tej sposób potencjalnych uszkodzeń w przełyku, i co ważniejsze „zalegania" pokarmu w żołądku i towarzyszących temu niekorzystnych symptomów.